Dla wszystkich jasne jest, że w naturze nie ma wyraźnych jednoznacznych granic. Świat nie jest czarno – biały. Tylko człowiek potrafi postawić mur czy płot i się odgradzać. Granice zazwyczaj są umowne. Pogranicze to zazwyczaj mieszanka, coś stąd i stąd. Wzajemne przenikanie się. Góry mają swoje przedgórza i pogórza. Kultura swoje przejściowe formy. Tak i my wędrując Głównym Szlakiem Beskidzkim i opuszczając w Mochnaczce Beskid Niski i wchodząc w Beskid Sądecki, jeszcze nie pożegnaliśmy się z Łemkami.
Nikifor Krynicki – muzeum malarza w Krynicy
Trafiając do Krynicy Zdroju trafiamy do miejsca, z którym związany jest chyb najsłynniejszy polski Łemko – Nikifor zwany Krynickim, czyli Epifaniusz Drowniak. Jego głuchoniema matka była posługaczką w pensjonacie “Trzy róże”, a ojcem … według słów matki podobno jakiś malarz, których w kurorcie wówczas było pełno. Ostatecznie nie wiadomo. Generalnie dorastał w biedzie i samotności, malował na każdym skrawku papieru, który znalazł. Dla władz był włóczęgą, dla “odkrywców” jego talentu – genialnym malarzem prymitywistą. Dzięki nim stał się sławny, miał sporo wystaw w Polsce i za granicą. Ale to zapewne wszyscy wiedzą, bo widzieli nakręcony przez Krzysztofa Krauzego w
2004 roku film “Mój Nikifor”. W każdym bądź razie, wzbogacił się i niedługo później zmarł. A w Krynicy w 1994 roku w willi “Romanówka” utworzono muzeum biograficzne jego imienia. Sam budynek to przykład znanego nam już XIX-wiecznego stylu szwajcarskiego w architekturze uzdrowiskowej. Nie ma tu tłoku, spokojnie można poprzyglądać się z bliska nikiforowym pocztówkom na tekturze i obejrzeć krótkie filmiki. Szału jeśli chodzi o pamiątki i obrazki nie ma, ale pewnie jak zwykle to w Polsce bywa, za późno zaczęto kompletować zbiory do muzeum. No i może trochę dziwnie się wygląda w ubłoconych butach na tej super czystej muzealnej podłodze. Ale nikt słowa nie rzekł ;).
Beskid Sądecki: Rusini Szlachtowscy i Lachowie Sądeccy
Jak już jesteśmy przy Łemkach, o których tyle piszę i piszę, to nie byłabym sobą, gdybym zostawiła temat niedokończony. Czemu niedokończony? No bo nic nie wiecie jeszcze o Rusinach Szlachtowskich, czyli takiej łemkowskiej wyspie (cztery wsie: Szlachtowa, Jaworki, Biała i Czarna Woda; te dwie ostatnie zostały wchłonięte w jeden organizm jaworkowski), która uległa wpływom sąsiadów polskich i słowackich i zaczęła się odróżniać. Oczywiście nazwę tę ukuł niezastąpiony Roman Reinfuss, jakby inaczej. Sąsiedzi nazywali ich Cotakami, ponieważ zamiast “szto” mówili”co”. Ponieważ łatwiej stąd było dostać się na Słowację, na południe, tam też wędrowali na targi, czy też z usługami (mężczyźni zajmowali się m.in. drutowaniem garnków). I w ten sposób przesiąkali kulturą zakarpacką. Niestety jest to kraina już nieistniejąca, ponieważ wszyscy zostali stąd wysiedleni. Obrazu etnograficzny terenów, przez które będziemy teraz maszerować Głównym Szlakiem Beskidzkim, jest dość zróżnicowany. Beskid Sądecki zamieszkiwany jest przez Lachów Sądeckich, Pogórzan, Górali i Łemków, oczywiście. O Łemkach mówiłam już sporo, nie ma się co powtarzać. Nazwa Lachy funkcjonowała w historii jako synonim Polaka, co miało związek z zajmowaniem przez nich terenów równinnych z przewagą pól (lęd, lęda – pole nieuprawne). Tutaj chodziło o kontrastowanie Lachów z góralami, mieszkańców nizin z ludnością górską. Stanowią oni grupę oddzielającą górali od Krakowiaków. Posługiwali się gwarą, budownictwem z przewagą bielonych zrębów domów i krytych żytnią słomą strzech. Strój ludowy składał się z granatowego kaftana do kolan, czerwonych spodni z lampasami i sercami, białej haftowanej koszuli wysokich wytłaczanych butów. Nie mogło zabraknąć oczywiście filcowego kapelusza z ozdobną przewiązką. To mężczyźni. Kobiety nosiły się równie kolorowo: czarny gorset bogato zdobiony koralikami, szeroka fałdzista spódnica, koronkowych fartuszek i kwiecista chustka z czepcem. Odrębność w muzyce, rzeźbie i zdobnictwie najlepiej można zauważyć odwiedzając Sądecki Park Etnograficzny, czyli po prostu skansen w Nowym Sączu.
Pogórzanie to okolice Grybowa, więc o nich dowiemy się więcej przy innej okazji, gdy będziemy w tamtych okolicach np. pić piwo z lokalnego browaru. My idziemy przez tereny górali sądeckich, których upraszczając można podzielić na dwie podgrupy: białych (łąckich) i czarnych (piwniczańskich). Nazwy nawiązują do kolorów noszonych przez nich spodni. Rozgadałam się etnograficznie i przez to ciągle drepczemy w Krynicy. Zróbmy chociaż kilka kroków dalej.
Szlak czerwony prowadzi nas przez centrum uzdrowiska. Jego złote czasy przypadają na XIX/początek XX wieku, kiedy to lecznicze zalety Krynicy reklamował w Krakowie znany nam Józef Dietl (prezydent miasta, z ciekawostek: walczył z “kołtunem”, czyli splątanymi, sfilcowanymi włosami na głowie, według ówczesnych przesądów nie można było obcinać kołtunów pod czapką, ponieważ chroniły przed diabłem i chorobami; kołtun – coś na kształt pradziadka dredów ;)). Za jego czasów przyjeżdżało tu mnóstwo artystów z Krakowa, jak np. Fredro, Konopnicka, Asnyk, Matejko, Wyspiański, Gierymski. Tego ostatniego podejrzewano o ojcostwo Nikifora! Dzisiaj Krynica wygląda w przeważającej części okropnie, takich gargameli i innych cudów architektonicznych dawno nie widzieliśmy. Całe szczęście pozostało trochę starej zabudowy w jednym tonie i deptak.
Lepiej chodźmy więc w góry, tak zawsze ładniej.
Beskid Sądecki na Głównym szlaku Beskidzkim – relacja
Zapomniałam wspomnieć, że tuż za Mochnaczką Niżną weszliśmy do Popradzkiego Parku Krajobrazowego, jednego z najstarszych parków tego typu na terenie Karpat. Pasmo Jaworzyny Krynickiej, Radziejowej i położoną w granicach Polski część Gór Czerchowskich objęto ochroną w 1987 roku. To tereny w 70% pokryte lasem, bogate w różne gatunki flory i fauny. Z ciekawostek – występują tu wiatry spadające typu fenowego, zwane lokalnie ryterskimi (ciepłe, suche wiatry wiejące z góry w dół, to one powodują wiatrołomy). Mało tego – nie wiem ilu z Was wie, że mamy w Beskidzie Sądeckim tzw. ekshalacje, a dokładnie jeden ich rodzaj: mofety? A co to? Takie powulkaniczne wyziewy gazów i pary wydobywające się z ziemi. Mofety to wyziewy chłodne (poniżej 100°C). Mamy takie cuda w okolicach Szczawnika, Tylicza i Złockiego. A największa (25 m kw.) dostała nazwę Mofeta im. prof. Henryka Świdzińskiego i została uznana za pomnik przyrody. Jedziecie?
W Krynicy prawie każdy był. I zapewne też na Jaworzynie Krynickiej. To taka góra, dostępna 12 miesięcy w roku, dla chudych i grubych, bo można sobie na nią leniwie wjechać kolejką. A potem zjechać, kolejką lub na nartach. Podejście jest dość męczące, szczególnie jeśli u samego podnóża przywieszają “zakaz wstępu, roboty leśne”, czy coś w tym stylu i zapominają wskazać jakąś alternatywę. Przecież Polak potrafi i sam sobie znajdzie obejście (szkoda, że nie wiadomo czy to tylko kawałek, czy cała góra), no i znalazł, drogą szeroką do wyciągu. I nawet odnalazł potem czerwony szlak i wrócił na niego. Taki sprytny ten Polak w naszych osobach ;). W każdym bądź razie szliśmy w górę, nawet trawersując stok narciarski (ciekawe, że informowano nas na oddzielnych tabliczkach, że zimą szlak zamknięty (ciekawe co robią “zimowi zdobywcy”?) i wyleźliśmy. Szczycik zabudowany olbrzymimi karczmami, których jakoś nie pamiętaliśmy (no ale przynajmniej ja byłam tu ostatni raz jakieś 10-12 lat temu, mogło się zmienić). Całe szczęście samotna ławeczka jest i widok przedni.
Piotruś idzie zdobyć swoje pieczątki ze schroniska PTTK na Jaworzynie (które znajduje się kawałek za Jaworzyną i do tego w dół) i podążamy dalej w stronę zachodzącego słońca, już teraz drogą szeroką, która jest jednocześnie szlakiem rowerowym. I tak na wieczór docieramy na Halę Łabowska do schroniska. Na zewnątrz kilku chłopaków robi sobie kolację – idą Główny Szlak Beskidzki w odwrotnym kierunku. Są młodymi działaczami PTTK i są chyba bardzo zaangażowani (dostajemy od nich naklejki itp.). W samym schronisku rewelacja, może już było za późno na jedzenie, ale dostajemy z góry zniżkę dlatego że idziemy szlakiem. Miło. Na dodatek okazuje się, że dzierżawca jest miłośnikiem GSB i organizuje zloty lubiących go corocznie. Na dodatek ma oddzielną Księgę Gości, dla takich jak my (zostawiamy nasze mail, i prawdą jest, że dostaliśmy zaproszenie na zlot w tym roku). W jadalni wyrysowano przekrój wysokościowy przez cały Główny Beskidzki. Czy jeszcze muszę coś dodawać więcej na temat zaangażowania tego pana? Chyba Adama, z tego co zapamiętałam. Noc mija szybko, za szybko, jak wszystkie noce na szlaku.
Dla tych, którym tak się tu spodoba, że zechcą zostać na Hali na dłużej, warto powiedzieć, że jakiś kilometr na północ znajduje się rezerwat leśny “Łabowiec”, który chroni puszczański krajobraz Karpat. Wiek drzew waha się od 150 do 200 lat, a jadło przekraczają tu 3 m obwodu. Puszcza Karpacka jak się patrzy! (szlak niebieski)
My podążamy czerwonym na zachód. Pasmo Jaworzyny Krynickiej (zwane czasem Beskidem Krynickim) to miejsce gdzie można spotkać głuszca, największego i najrzadszego kuraka leśnego w Polsce, oczywiście objętego ochroną. Na przełomie marca i kwietnia, na tokowisko. Wieczorem samiec zajmuje drzewo, na którym rankiem (!) zaczyna nawoływanie: najpierw klapanie (jak dwa kije o siebie), potem przyspiesza przechodząc w trelowanie, które kończy pojedynczym silnym tonem, zwanym korkowaniem (jak wyciąganie korka z butelki). Bezpośrednio po tym następuje szlifowanie (chyba nie trzeba tłumaczyć o co chodzi). Przez cały ten czas “tak pragnie miłości”, że traci kontakt z rzeczywistością, staje się głuchy. Stąd nazwa. W każdym bądź razie jeśli się tu wybierzecie wiosną – możecie usłyszeć ptasią miłość. Muszę poprosić Piotrka, żeby zatrelał 😉
Schodząc w kierunku Rytra wędrujemy przez przepiękne hale i mroczne bukowe lasy pokonując kilka szczytów, m.in. przez Halę Pisaną (1044 m n.p.m.), która swe miano według K. Sosnowskiego otrzymała stąd, iż w czasie pomiarów geodezyjnych w XIX wieku inżynierowie tu spisywali swoje notatki. Po drodze zachodzimy do prywatnego schroniska Cyrla (polecamy bardzo, kawa dopieszczona z pianką, szarlotka z prawdziwą tłustą wiejską śmietaną, nie żadną proszkowaną! no chyba, że ktoś na diecie albo zdrowym odżywianiu – to nie polecam).
Szlak wiedzie do Rytra, miejscowości z ruinami XIII-wiecznego zameczku, który w dawnych czasach ochraniał szlak handlowy biegnący doliną Popradu. Prawdopodobnie właśnie od niemieckiego słowa Ritter (rycerz) używanego dla określenia tejże warowni dały nazwę miejscowości. W Rytrze przekraczamy kolejną rzekę: Poprad. Ten prawy dopływ Dunajca rozdziela Beskid Sądecki na Pasmo Jaworzyny i Radziejowej, w które to zaraz idziemy. Zaczynamy mozolne podchodzenie. I nie jesteśmy sami, razem z nami podchodzi pani z dwoma wypchanymi zakupami spożywczymi foliówkami. Krok za krokiem wąską drogą asfaltową podążamy w górę. Mijamy większość domów, raz szybciej my, raz ona. Bo przystaje. W końcu wysforujemy się do przodu, po pokonaniu 300 metrów przewyższenia, w okolicach kapliczki zaczyna lekko padać i grzmieć. Zasiadamy na ławeczce. I cóż wyłania się za zakrętu? Nasza współtowarzyszka miejscowa. Pani mieszka właśnie w tym ostatnim domu za kapliczką. Ciężko i daleko, ale mąż stąd … Życie.
Nie przestaje grzmieć, więc wędrujemy wolniej, żeby nie znaleźć się na szczycie w trakcie burzy. Nawet zmuszam nas do siedzenia w lesie ;), nie pierwszy i nie ostatni raz. W końcu osiągamy Niemcową (1001 m n.p.m). Tu pod szczytem napotykamy się na ślady po opuszczonych zabudowaniach osiedla Niemcowa i jednym ciągle zamieszkałym gospodarstwie:
Niemcowa i Rogaś z Doliny Roztoki:
Były to najwyżej prowadzone gospodarstwa w Beskidzie Sądeckim, funkcjonowała tu nawet szkoła w latach 1938-1961 (bez lat wojennych), którą Maria Kownacka opisała w “Szkole nad obłokami”. Była to czteroklasowa szkoła z jednym nauczycielem, który uczył nie tylko dzieci, ale i czytał np. gazety dorosłym czy grał na skrzypcach. Niestety wraz ze postępem gospodarowanie tutaj stało się nieopłacalne, trudno było ludziom żyć bez prądu i bieżącej wody, osada opustoszała. Dalej wchodzimy na Wielki Rogacz (1182 m n.p.m.). Tereny te stały się miejscem akcji utworu dla dzieci, oczywiście tej samej Kownackiej, o tytule “Rogaś z Doliny Roztoki” (dzieci ratują sarniątko, które później ratuje je). Ale poza fabułą pamiętam, że zachwycały mnie opisy piękna okolic, a przede wszystkim zwyczajów mieszkańców Rytra i okolic. Podobno autorka spędziła tu sporo czasu rozmawiając z miejscowymi, przygotowując materiał do książki, zachwycona historią okolic, bardzo chciała zareklamować je warszawskiej publiczności.
My zdobywamy Radziejową (1266 m n.p.m.) najwyższy szczyt Beskidu Sądeckiego, na którego zalesionym szczycie specjalnie zbudowano wieże widokową wystającą ponad drzewa. Traktujemy tę górę jak większość ludzi, czyli w sumie ją przechodzimy.
A Sosnowski zachwalał:
“Lesista Radziejowa należy do najpiękniejszych gór w Beskidzie Zachodnim. Zaszyć się na cały dzień w jej lasy, poić się ich wonią i poszumem, spoglądać przez wyrwy leśne na siwe pasma Karpat, orientować się wśród zawiłych ścieżyn i dróżek, piąć się niekiedy stromo przez dziki las, wysokie paprocie i borowiny – oto, co daje wycieczka na Radziejową”
Słońce powoli zachodzi, a do Schroniska na Przehybie (Prehybie) jeszcze mały kawałek. Dość szeroką trasą przechodzimy przez Złomisty Wierch (1224 m n.p.m.), południowy i północny wierchołek i przez Wielką Prehybę docieramy do schroniska. Nazwa wywodzi się z języka rusińskiego, ponieważ niegdyś Łemkowie ze Szlachtowej i Jaworek (wspominani Rusini Szlachtowscy) wypasali tu stada owiec i wołów. Ukochałam sobie język Kazimierza Sosnowskiego, dlatego jego słowami określę widok jaki rozciągał się przed nami ze schroniskowego tarasu wieczorem, w świetle zachodzącego słońca i rankiem, o brzasku, gdy piliśmy kawę z tutejszym sympatycznym GOPR-owcem. Otóż w pierwszym wydaniu swego przewodnika po Beskidzie Zachodnim i Pieninach z 1914 roku tak opisuje widok z Prehyby:
“Skierowane ku wschodowi oko sunie po falistej linii grzbietu i lesistych rozdołach Radziejowej i przechodząc po płaskiej, gołej kopie Eliaszówki, pada od płd. strony na pas skalic Małych Pienin i zatrzymuje się dłużej na ostrej, czarnej iglicy Wysokich Skałek, których tłem są okrągłe garby Spiskiej Magury. Z magnetyczną siłą przyciąga wzrok patrzącego widok Tatr: widziane stąd z boku, przedstawiają niezwykłe ugrupowanie, zlewając się w czas nieprzejrzysty w zbitą masę stalowego koloru, lub błyszcząc, gdy powietrze czyste, całą ostrością swej subtelnej rzeźby“.
I tak to wyglądało.
Za schroniskiem pokonujemy jeszcze szczyt zwany Skałką (1163 m n.p.m.), z którym związane są legendy o św. Kindze (ucieczka przed Tatarami z klasztoru w Sączu na Zamek Pieniński). My przez Dzwonkówkę (983 m n.p.m.) powoli opuszczamy Beskid Sądecki i schodzimy do Krościenka nad Dunajcem.
INFORMACJE PRAKTYCZNE:
dzień jedenasty: Banica – Mizarne (770 m n.p.m) – Mochnaczka Niżna – Krynica Zdrój – Krzyżówka (813 m n.p.m.) – Czarny Potok – Jaworzyna Krynicka (1114 m n.p.m.) – Czubakowska (1082 m n.p.m.) – Runek (1080 m n.p.m.) – Hola (978 m n.p.m.)- Schronisko PTTK na Hali Łabowskiej
dystans:32,01 kmw górę: 2240 mw dół: 1669 mczas przejścia: 9 godz 48 min
Banica sezonowe schronisko (kiedyś PTSM) nie byliśmy tam ale bardzo dużo osób zachwalałotutajMochnaczka Niżna sklep przy szlaku (pon-sobota 7-20, niedziela 9-18), na końcu wsi bardzo fajna wiataKrynica -Zdrój , sklep na sklepie ale campingu raczej brakSchroniska PTTK Jaworzyna Krynicka – 1o minut w bok zielonym szlakiemSchronisko PTTK na Hali Łabowskiej (można rozbić namiot ) tutaj
dzień dwunasty: Hala Łabowska – Wierch nad Kamieniem (1084 m n.p.m.) – Hala Pisana (1044 m n.p.m.) – Jaworzyna Kokuszczańska (969 m n.p.m.) – Rytro – Kordowiec – Niemcowa (1001 m n.p.m) – Wielki Rogacz (1182 m n.p.m.) – Radziejowa (1262 m n.p.m.) – Złomisty Wierch (1224 m n.p.m.) – Przehyba Schronisko PTTK
dystans:29 km
w górę: 1274 m
w dół: 1266 m
czas przejścia: 9 godz 18 min
dzień trzynasty : Przehyba – Skałka (1163 m n.p.m.) – Przełęcz Przysłop – Dzwonkówka (983 m n.p.m.) – Przełęcz Siodełko – Groń (803 m n.p.m.) – Krościenko nad Dunajcem – Lubań (Baza namiotowa SKPB) (o trasie między Krościenkiem a Lubaniem w następnym poście, bo to już Groce, Panie i Panowie ;))
dystans: 21,84 km
w górę: 1164 m
w dół: 1090 m
czas przejścia: 7 godz 10 min
inne:
muzeum Nikifora w Krynicy: tutaj
artykuł R. Reinfussa “Próba charakterystyki etnograficznej Rusi Szlachtowskiej …” w cyfrowaetnografia.pl tutaj
sądeckie muzeum tutaj
Pięknie napisane. Zwłaszcza początek wpisu o granicach. To człowiek grodzi, stawia mury i dzieli ludzi. A kultura i krajobraz zgrabnie sobie falują pomiędzy tymi granicami. Wstyd mi trochę, że tak niewiele wiem o moim kraju i tak mało czasu poświęciłam na zwiedzanie go. Dzięki za inspiracje 🙂 Pozdrawiam ciepło i słonecznie 🙂
Nigdy nie jest za późno 😉
dzięki za miłe słowa, również pozdrawiam serdecznie!
Rewelka, najpierw byłam nieco zaniepokojona ilością tekstu, nieczęto daję radę przeczytać tak długie wpisy do końca, na raz. Ten jednak jest napisany świetnie i zawiera bardzo ciekawe informacje. Przy kołtunach się uśmiałam, przy “Sąsiedzi nazywali ich Cotakami, ponieważ zamiast „szto” mówili”co”” przypomniałam sobie, że tak samo na nas reagowano w Rosji 🙂 No i w końcu wiem skąd “Lach”! Nie miałąm pojęcia, że tak się górale od ludzi z nizin jasno w nazwie odcinali 😉 Jeśli o mnie chodzi mało kto o tym wie, ale mam tyle samo krwi greckiej co góralskiej w żyłach 😉
To pewnie masz niezły charakterek 😉 BTW, przepraszam za jakość edycji, ale właśnie walczę z całym blogiem, przenoszę się i uczę przy okazji jak to zrobić.
Ha, no właśnie! I ja też się zmieniam. Zawsze coś wypadnie, zawsze się pojawi wymówka. Zastanawiałam się nad samotną wędrówką, ale pewnie psychicznie jest wtedy gorzej
GSB to moje marzenie. Odkładane z roku na rok. W tym też zabrakło czasu, więc zaliczyliśmy tylko Szlak Orlich Gniazd. Czytam z zaciekawieniem Wasze artykuły i tak sobie marzę i marzę…
Proponowałabym się pospieszyć, bo trochę się te nasze kochane góry zmieniają 😉