Wczesne wstawanie zaczyna wchodzić nam w krew (mam nadzieję, że tylko na czas wędrówki po szlaku, bo nie jestem pewna czy chcę oglądać Kraków o tej godzinie). W Zofar wstajemy razem z robotnikami, czyli razem z naszym gospodarzem o 5-tej. On wychodzi do pracy, my zostajemy i czekamy na słońce. Mamy pranie do wysuszenia i sklep do zwiedzenia, a ten od 8-ej…
No to może w tym czasie, gdy tak sobie czekamy, zapoznajmy się z moszawem Zofar.

Zofar, Izrael
Pierwotny plan zabudowy moszawu Zofar

moszaw Zofar, Izrael
Domki wolontariuszy

Zaraz, zaraz, bo tak cały czas używam pojęć “kibuc” i “moszaw”, gdzie zwykły podział na miasta i wsie? Miasta są, ale z tymi wsiami …
Typowe dla izraelskiego osadnictwa pozamiejskiego są raczej osady, które przyjmują różne formy organizacyjne. I tak, kibuc, to wspólnota oparta na rolnictwie, gdzie wszystko stanowi własność ogółu, nawet ubrania i narzędzia są wspólne. Specjalnie potrzeby są zaspokajane po ich zgłoszeniu i zaakceptowaniu przez społeczność. Prezenty otrzymane z zewnątrz trafiają do wspólnej puli. Profesor może np. pracować na uniwersytecie, ale jego pensja trafia na konto kibucu. W zamian za to ma jakiś mały domek z ogródkiem, wyżywienie, opiekę medyczną i zapewnioną opiekę na starość. Do lat 70-tych restrykcyjnie przestrzegano ustalonych zasad. Nawet dzieci nie mieszkały ze swoimi rodzicami, tylko w internacie, do domu przychodziły tylko na kilka godzin po szkole. Pierwszy kibuc powstał w 1909 roku i była to Degania Alef na północy. Do czasów obecnych pozostało naprawdę niewiele prawdziwych kibuców, takich ze wspólnym majątkiem, wspólną pracą i wspólną stołówką, większość się sprywatyzowała dzieląc majątek pomiędzy członków ,
Moszaw natomiast jest bardziej wiejską spółdzielnią, gdzie członkowie otrzymują za swą pracę wynagrodzenie. Więcej tu indywidualizmu, chociaż domy i ziemię dzierżawi się tu od moszawu, to jednak centrum życia społecznego jest tu rodzina, a nie cała osada. Pierwszym moszawem był Nahalal, założony w 1921 roku.
Zofar, w którym spaliśmy to moszaw, który chociaż zlokalizowany na pustyni, doszedł do perfekcji w produkcji głównie papryki. I to tak soczystej, że nigdzie  tak chrupiącej nie znajdziecie poza Izraelem. Wieś zamieszkana jest przez około 30-35 farmerskich rodzin, z których każdy zatrudnia około 10 robotników , aktualnie głównie Tajów , czasem Nepalczyków . Dlaczego Tajów ? Po Drugiej Intifadzie wymieniono arabskich pracowników na Tajów (w czasie Intifady granice były zamknięte, Arabowie nie mogli przyjechać do pracy, dlatego ściągnięto Tajów w ich miejsce). Tych ostatnich sprowadza się tutaj na pięcioletnie kontrakty, bez rodzin, a po upływie tego czasu musza bezwarunkowo opuścić Izrael. Młodzi ludzie, u których spaliśmy, to żydowscy wolontariusze, przyjeżdżają tu na 6 miesięcy, zazwyczaj po wojsku , płaci im rząd w jakichś bonach (5000 NIS, tyle że nie wiem, czy za całość, czy co miesiąc). Mieszkają tu za darmo i dostają jedzenie i resztę od farmerów też za darmo. Podobno ma to na celu pokazanie, że Izraelczycy też potrafią ciężko pracować. Tylko komu?

No dobra nasze ubrania już wyschły, sklep otwarty. Zrobiliśmy zapasy jedzenia na 8 dni, bo sklepu już przy samym szlaku nie będzie.
Przy domkach wolontariuszy cały czas plątał się pies, chyba ich, bo go karmili. I ten pies tak się za nami pociągnął, że wyszedł spory kawał za ogrodzenie (no bo jeszcze nieodłącznym elementem każdej tutejszej wsi jest ogrodzenie i bramy, zamykane na noc). No i P. poszedł go odprowadzić, nie za bardzo chcieliśmy by poszedł za nami na pustynię, a sam się nie kwapił do powrotu. I tak się zrobiła godzina 10. Późno. Całe szczęście okazało się, że te 22 km to były po drogach szutrowych, które były nawet tam, gdzie nie miało ich być.  Tuż za Zofarem  znajdowały się ruiny Moa, starożytnego miasta i stacji dla karawan, zbudowanego przez Nabateańczyków przy Szlaku Kadzidlanym. Mieszkańcy wzbogacili się na handlu przyprawami. Jeden z archeologów twierdzi, że wysoka wilgotność powietrza w niektórych miejscach powiększała wagę towaru, dzięki temu kupcy uzyskiwali wyższe ceny. W późniejszych czasach lokalni kupcy używali także tego “triku” do zwiększania osiąganych profitów. Dziś nazwalibyśmy to wprost – oszustwem;)

 

 

Szlak Kadzidlany

 

Izraelski Szlak Narodowy

Kawałek dalej przecinamy starożytny Szlak Przypraw.

 

I tak w sześć godzin docieramy do Barak NC. Miejscu, w którym spędziliśmy 3 kolejne dni…

Dlaczego 3 dni? Nie, nie dlatego, żeby tam było aż tak pięknie (patrz zdjęcie powyżej). Pierwszy dzień, bo chcieliśmy zebrać siły przed kanionami, kolejne – bo padał deszcz. W dzień i w nocy. Nie były to ulewy w naszym rozumieniu, ale jak na warunki pustynne napadało sporo wody. W tym czasie: podejrzeliśmy, jak panowie z kilofem zakopują wodę w butelkach, przeczytaliśmy kilka książek każde (dobrodziejstwo czytnika książek elektronicznych), suszyliśmy codziennie rzeczy, zwinęliśmy namiot, by połapać stopa po bardziej lub mniej okolicznych miejscowościach i sklepach. Dowiedzieliśmy się od “łowców flash floodów“, czyli takich nagłych powodzi w kanionach czy korytach rzek, że jadą właśnie takie sfilmować w Wadi Paran, czyli dolinie przez którą wiedzie nasz szlak. I absolutnie musimy poczekać jeszcze dzień zanim gdziekolwiek pójdziemy. Pojechaliśmy więc stopem do Sapir, gdzie w  pięknym parku (ze stawem, altankami, wodą i mnóstwem kwiatów) zyskaliśmy dodatkowy dach nad namiotem 😉

I tak przetrwaliśmy kolejną deszczową noc. W dzień było już bardziej sucho, mogliśmy uznać, że następnego ranka możemy iść. Ruszyliśmy. Początkowo tak daliśmy gazu, że nawet nie zauważyliśmy kiedy dotarliśmy do wrót kanionu Barak. Przegapiliśmy nawet parking, który miał tu być zlokalizowany. Podejrzewam, że po prostu wszyscy miejscowi i turyści zorganizowani dojeżdżają do samego wejścia do kanionu.
Weszliśmy. Raczej niepewni tego czy przejdziemy, w środku miało być sporo oczek i jeziorek z wodą (przewodnik radził, że jeśli są zalane to “idź szlakiem okrężnym”), ale chcieliśmy zobaczyć tyle ile się da. Barak jest wąski, niezbyt długi i ma naprawdę wysokie ściany, no i po deszczach poszczególne jeziorka były pełne wody- niekoniecznie idealna trasa, dla kogoś z plecakiem i jedną parą trekingowych butów (w sumie to jedną parą jakichkolwiek butów).

www.wapniakiwdrodze.blogspot.com

 

 

 

 

 

 

 

W związku z tym, że szliśmy w górę kanionu, trzeba było pokonać sporo skał i kamieni. Wąwóz zwężał się z każdym metrem. Ogromne głazy często zagradzały drogę. Aż wspięliśmy się do pierwszego jeziorka z wodą, wyżłobionego przez wodę na sporą głębokość. Wyglądało na takie, które trzeba przepłynąć, bo przynajmniej ja dna nie dosięgnę. Nie było opcji jego obejścia. A poza tym wiedzieliśmy, że na górze czeka następne. Zawróciliśmy więc i obeszliśmy kanion, co oznaczało bardzo pionową wspinaczkę na jego krawędź. Na górze szlak z kanionu krzyżował się z tym okrężnym (można sobie zrobić tylko krótką wycieczkę po kanionie, takie kółeczko: podjeżdżamy na parking w okolicy kanionu szutrową drogą, zostawiamy samochód, szlak prowadzi przez kanion na górę i później krawędzią oraz bo klifie w dół, lub oczywiście w odwrotnym kierunku).
Wędrując plateau pomiędzy kanionami odkryliśmy inne cuda pogodowe, które wystąpiły, gdy ukrywaliśmy się w namiocie przed deszczem przez ostatnie dni: na szczytach gór w Jordanii leżał śnieg! Tak – śnieg!!! Są one wyższe niż wzniesienia na naszej pustyni i znajdują się po drugiej stronie Rowu. Dzięki temu krajobraz przed nami wyglądał nieziemsko!
Spotkaliśmy tu grupkę ubłoconych miejscowych, którzy szli od drugiej strony. Po przeprawie przez zalaną i zamuloną dolinę Paran, obeszli kanion Vardit bokiem (my dopiero tam zmierzaliśmy). Tamten kanion podobno też był zalany. Usiłowali nas przekonać, jakie to mamy szczęście, bo takie rzeczy na pustyni Negev nie występują za często, a już ta rzeka w dolinie Paran to w ogóle cud! No cóż, dojdziemy – zobaczymy.
Powtórzyliśmy akcję (obeszliśmy kanion Vardit jego krawędzią, zeszliśmy ostro na dół i przeszliśmy się jego środkiem do pierwszych oczek zalanych wodą). Tyle, że tym razem plecaki zostawiliśmy przy wejściu do kanionu.

 

www.wapniakiwdrodze.blogspot.com

 

Izraelski Szlak Narodowy
www.wapniakiwdrodze.blogspot.com
Vardit Canyon

 

 

INT
Israel National Trail
Shvil

 

To jeziorko było jeszcze głębsze a kolor wody za cholerę nie zachęcał to pływania ;). Wróciliśmy więc grzecznie do plecaków i ruszyliśmy do doliny Paran, błyszczącej zalotnie w promieniach słońca. Zaczęło się niewinnie od błota, a raczej mazi przyklejającej się do butów całymi kilogramami. Znów zaczęliśmy doceniać kamienie, po których można skakać. Szliśmy w górę doliny i zaczęło się pokazywać coraz więcej małych bajorek z wodą, gdzieniegdzie małe strumyczki, 1 centymetrowej głębokości ale szeroko rozlane. Aż w końcu dotarliśmy do dość wartkiej szerokiej rzeki, która powstała na krótko, na kilka dni po deszczach na pustyni. Nasza pierwsza rzeka okresowa ;). Rzeczka meandrowała od brzegu do brzegu, tak, że nie dało się iść jej brzegiem, tylko kilka razy musieliśmy ją przekraczać. A że mieliśmy tylko jedne buty i nie były to sandały, to za każdym razem musieliśmy je zdejmować: zdejmij buty, przejdź po ostrych kamieniach, na drugim brzegu włóż je i  tak w kółko. Piotrek za każdym razem dokładnie wycierał stopy, zakładał skarpetki i porządnie sznurował buty. Ja po pierwszym razie przestałam.

Widok z Doliny Paran na Jordanię
W Izraelu błoto występuje rzadko, ślady po zabawie na kładach

 

 

Kocham rzeki!

 

Rzeka Paran

 

Czyścioszek 😉

Gdy się w końcu “przedarliśmy” przez te wody, weszliśmy do bocznej dolinki, na początku której znajdował się night camp i wielkie skupisko wody butelkowanej. Ukryte zapasy wody?

Wody dziś mieliśmy dość. Dolinka była sucha i szeroka. Po drodze minął nas samochód osobowy, który wiózł zapasy dla jakichś wędrujących szlakiem. Droga szutrowa była dosyć udeptana – to tędy w ostatnich dniach wszyscy jeździli oglądać powódź w dolinie. Dotarliśmy do asfaltu, przy którym miało być nasze pole namiotowe, ale ani tabliczki ani miejsca obłożonego wielkimi kamieniami nie było. Za to było sporo znaków z zakazem wchodzenia na poligon, oznaczenia jakichś jednostek i ostrzeżenia o niebezpieczeństwie. Cóż. Przy drodze rosło samotne drzewo z fajną płaską powierzchnią pod nią, idealne miejsce na nocleg. Zostaliśmy.

w poprzednim odcinku                                                                                      w następnym odcinku



INFORMACJE:

Dzień 46 Zofar – Barak NC 22 km
czas przejścia 10-16.15
sklep i woda w Zofar
duży sklep w samym centrum, nieczynny we wtorki (!),
godziny otwarcia takie:

Woda znajduje się np. w kraniku, przy biurze moszawu, po przeciwnej stronie placu niż sklep. W Zofarze są też dwa (sic !) inne sklepy czynne wieczorami , tańsze i dużo gorzej zaopatrzone .

Barak night camp znajduje się mniej niż 1 km od drogi nr 90, którą na południe jest 8 km do sklepu w Paran

Dzień 47 – Dzień 49 deszczowe dni wolne w Barak night camp i Sapir

Dzień 50 Barak night camp – Zihor junction 28 km
czas przejścia 7-17.30
butelki z wodą w ilościach hurtowych leżały pod drzewem przy odbiciu szlaku w Wadi Paran do Nahal Paran.  (był tam też NC )