Poranki stają się nieco chłodnawe. Czyżby szykowała się jakaś zmiana pogody? Czy to tylko wina starego śpiwora? Prognoza pogody nie ostrzega przed radykalnymi zmianami… Czas ruszać. Cel: Nazareth i pieczątka do paszportu. Na Mt. Devora oprócz wysypiska śmieci napotykamy na pomnik upamiętniający 25-lecie ślubu brytyjskiej królowej Elżbiety. Przy okazji las okoliczny otrzymał miano królewskiego… Tak, każdy las w tym kraju został ufundowany przez kogoś, ma jakieś imię lub imiennego właściciela. Nie ma lasów niczyich. Każdy został posadzony i wypielęgnowany. Olbrzymi nakład pracy, by zazielenić te dość pustynne tereny.

Zwiedzanie Nazarethu: miasto i kościół Nawiedzenia

Potem już tradycyjnie złazimy w dół, by móc podejść pod górę. Widzimy już budynki Nazarethu, konkretnie tej jego młodszej części zwanej Illit.

Izraelski Szlak Narodowy

Po drodze kolejny raz rozczarowuje mnie rezerwat irysów.

Wapniaki Wdrodze

Jest na nie sezon, ale na całym terenie znajduję aż jeden kwiatek…
Podejście na wzgórze niezbyt forsowne, a na szczycie raj: dochodzimy do muru wspierającego drogę, znakowanie szlaku idzie w prawo, ale my wybieramy kierunek w lewo i po 100 m znajdujemy centrum handlowe. Lody! Posileni, po krótkich negocjacjach w języku rosyjskim (!) zostawiamy w supermarkecie nasze plecaki i jedziemy do starego Nazarethu. Arabski kierowca autobusu szybko znajduje z nami wspólny język (Robert Lewandowski i Borussia Dortmund). A na dodatek okazuje się, że razem z Piotrem są fanami Realu Madryt, tyle że Pan Kierowca ma nad nim przewagę: kupił za 400 euro bilet na nadchodzące El Clasico i będzie kibicował swojej drużynie. Piotr musi zadowolić się sprawdzeniem wyniku na naszej komórce (o ile będziemy mieć zasięg). Całe szczęście ten miły pan obiecuje kibicować za dwóch i wysadza nas w odpowiednim miejscu w mieście, bo raczej byśmy nie odgadli sami, że to już tu:). A na dodatek zostawiam w autobusie telefon (sorry siostro:)), gdyby nie czujni pasażerowie i kierowca, Piotruś nie miałby gdzie sprawdzić wyniku meczu….
Po krótkim kluczeniu odnajdujemy strzałki prowadzące do hostelu Fauzi Azar Inn, gdzie miłe dziewuchy dają nam niestety mocno zużytą pieczątkę ze szlaku. Postanawiamy wykorzystać bytność w tym mieście, by trochę zwiedzić miasto i Kościół Nawiedzenia okupowany przez setki turystów:

Izrael

 

 

www.wapniakiwdrodze.blogspot.com

 

Nazareth

 

Izrael

 

Izrael

Po powrocie do plecaków, żegnamy się wylewnie z Saszą, nabieramy wody i idziemy dalej.

 

Biblijny Izrael w Kfar Kedem

Po drodze mijamy małe ruchliwe arabskie miasteczko Mashad, mnóstwo tu małych sklepików, zapewne czynnych również w soboty. Dzień się powoli kończy, a w miejscu w którym mieliśmy zamiar postawić namiot, czterech panów o czerwonych twarzach urządziło sobie piknik, co zmusza nas do dalszej wędrówki. A tu teren rezerwatu, na dodatek bardzo słabo zalesiony. Dochodzimy do żółtej bramy – tylnego wejścia do kibucu Hoshaya, dzwonimy do pierwszego z brzegu Trail Angela i mamy szczęście – trafiamy na Menachema, który kieruje nas do Kfar Kedem. Jest to olbrzymi teren z wielkim namiotem, wyłożonym dywanami, cały dla nas. Łazienki z kilkoma prysznicami i gorącą wodą, drugi raz tego dnia trafiamy do małego raju:). Oprócz tego znajduje się tu kilka budynków gospodarczych ze zwierzętami. Normalnie przyjeżdżają tu wycieczki turystów, głównie ze Stanów oraz dzieci, by zobaczyć jak się żyło w dawnych czasach, jak się robi ser, przędzie nici itp. Więcej znajdziecie na ich stronie internetowej, z filmikami włącznie tutaj

 

 

Wieczorem wpada Menachem z synem, pracują przy zwierzętach (znów tu dużo osłów i psów, mam nadzieję, że nie będzie powtórkowego koncertu), dzwoni do swojej koleżanki, która świetnie mówi po polsku, bo jest przewodnikiem. Chwilę z nią rozmawiamy i zaprasza nas do siebie na szabat lub w odwiedziny w ogóle. Trochę jak wszyscy dziwi się, że idziemy Shvilem, skoro nie jesteśmy Żydami. Nie pierwszy to raz i nie pierwsza osoba.
Po nocnym oślo-baranio-kogucim nocnym koncercie opuszczamy gościnne progi kibucu, i chociaż przy wyjściu czekają na nas osiodłane osiołki …

 

Izraelski Szlak NArodowy

wybieramy własne nogi. Cały kolejny dzień jest dość nudny. Przyjemny, ale bez większych wzruszeń. Lasek i pagórki. I przejścia pod drogami:)

Pod rozłożystym drzewem poznajemy dwie dziewczyny rodem z USA i Kanady, które idą w odwrotnym kierunku do naszego. Młode, tuż po wojsku, Yoella i Nava. I piszą swojego bloga. Bardzo roześmiane. Zadziwiające ile mają ze sobą rzeczy: ich posiłek wygląda jak domowy. Porządnie ugotowany, wieloskładnikowy. Wymieniamy się numerami telefonów. Jedna z nich obiecuje zaprosić nas na swój ślub:).

Nad rzeką, wzdłuż której idziemy sporo piknikujących, jest szabat. I odkrywamy kolejny “sport narodowy”. Wiedzieliśmy, że bardzo popularne są tu samochody 4×4 i rozjeżdżanie dróg, ale pierwszy raz widzimy rozjeżdżanie rzek, które przecież są tu taką rzadkością i powinny być pod ochroną (i są, jest tu rezerwat…):

Hanezirim Mill i ochrona przyrody w Izraelu

Chwilę później znów spotykamy Charliego w okolicy Hanezirim Mill. Według naszego przewodnika ten budynek z czasów ottomańskich należy do Watykanu, który komuś go wynajmuje i tego kogoś powinniśmy zapytać czy możemy tu rozbić namiot. Ale młyn wygląda na totalnie opuszczony i zamknięty. Nad rzeką sporo okolicznych mieszkańców bawi się i odpoczywa. Charlie zaczyna rozstawiać swój namiot, gdy brama budynku się otwiera i ze środka wychodzi dziewczyna. Prosimy ją o pozwolenie na biwak, ale ona odmawia, sugerując, że albo gdzieś poza jej terenem albo u niej w środku. Wybieramy oczywiście młyn.

Izrael

Budynek jest wynajmowany przez izraelski rząd, który podnajmuje go grupie ekologów dbających (!) o rzekę i zabytkowy budynek. W środku warunki dość spartańskie – tylko górna część została przystosowana do mieszkania. Jak na ekologów przystało: mało zużycia prądu (znaczy się ciemno i świeczki), toaleta kompostowa, ogródek warzywny i okna bez szyb:) I oczywiście wszyscy to weganie! Jak się okazało trafiliśmy też na imprezę pożegnalną, gdyż rząd chciał by podzielili się budynkiem z inną grupą młodzieży zaangażowanej, jednakże zdaje się bardziej prawicowo zorientowaną, z którą nie było im po drodze.
W nocy wiatr huczał i grał na resztkach szyb w oknach, ale i tak przespaliśmy imprezę.
Następnego dnia idziemy wzdłuż rzeczki, nad którą tylko śmieci przypominają o wczorajszych zdarzeniach. Kawałek dalej znajdujemy inny młyn, bardziej zrujnowany i na pewno opuszczony. Ładnie dookoła, ale ja już myślę o tym, że zmierzamy w kierunku morza. Trochę znudziły mnie te suche dolinki i zaczynam marzyć o wielkiej wodzie. Dlatego cieszy pierwszy widok Hajfy z najbliższej górki.
Przechodząc przez Kfar Hasidim (założony przez trzech emigrantów z Polski w 1925 roku) dostajemy małą burę od pana wracającego z synagogi. Tłumaczy nam, że jest to dla nich dzień święty i nie tylko zamiast zwykłego “shalom” powinniśmy mówić “szabat shalom”, to jeszcze powinniśmy być świątecznie ubrani: typu biała koszula. Dopiero gdy mu uświadomiliśmy, że nawet gdybyśmy bardzo chcieli uszanować jego zwyczaje, to nie mamy białych koszul, nic co by chociaż mogło przypominać odświętne ubrania, uśmiechnął się i powiedział, że jego żona ubrana jest na czarno. I że nie szkodzi…
A zaraz potem zaraz trafiamy na wyścigi konne w Yagur, tuż za płotem tej religijnej mieściny. I oczywiście: lody!

Góra Karmel i druzowie

Rozluźnieni rozpoczynamy wspinaczkę  w masyw gór Carmel. Dość ostro, ale przyjemną ścieżynką wijącą się, jak stwierdził nasz kolega Charlie, typowe japońskie podejście (chyba by nam się tam spodobało, trzeba by sprawdzić). A na górze druzyjska miejscowość zwana Isfiya. Tętniąca targowym życiem:

druzowie, Izrael

I kolejny cudny nocleg u  Gala i Gali, w ich mieszkaniu. Bardzo sympatyczna młoda para, zapraszają nas nawet na jakiś koncert. Ale my ciągle jesteśmy tak rozrywkowo zmęczeni, że postanawiamy tylko śnić o imprezowaniu:). A rano nasi gospodarze po prostu wychodzą do pracy zostawiając nas w swoim domu z informacją byśmy wychodząc uważali, by nie wypuścić ich psa. Bez zamykania domu na klucz…

 

 

Wspomniałam, że była do miejscowość druzyjska. Kim są więc Druzowie? Dość ciekawie rozpisał się pewien warszawiak w swojej pracy historycznej naukowej (?), jeśli ktoś zainteresowany to odsyłam tutaj .
Wczesnym rankiem padało, ale zanim skończyliśmy dopijać kawę wiatr rozpędził chmury i mogliśmy iść. Na początek zaskoczył nas trochę mokry strumień (nie żeby byłą tam woda, po prostu śliskie skały) w Nahal Hik. Znów nasze ulubione klamerki:

Po chwili znów w górę, by kolejny raz zobaczyć Hajfę i morze. Zaczyna mnie to lekko wkurzać – znów widzę wodę tak blisko, a jednocześnie tyle jeszcze do niej (dokładnie chyba dwa dni cholernej drogi:)). No więc jak już pokazało mi się morze,  to szlak postanowił opuścić się do jego poziomu, a że nie dało się łagodnie to skręcił w wąskie skalne szczeliny, tak że musieliśmy się ześlizgiwać na tyłkach…

 

Izraelski Szlak NArodowy

Na dole czysto (właśnie je sprzątano) miejsce na odpoczynek z wodą i toaletami i kierunkowskaz nakazujący tam kontynuować marsz w górę po … schodkach. Podobno było ich 159 sztuk, ale nie daliśmy rady liczyć.

 

Nadciągają chmury i zaczyna kropić. Na szczęście dochodzimy do wioski artystów Ein Hod. Do 1948 była to wieś arabska zamieszkana przez prawie 500 osób, wszyscy opuścili (?) podczas wojny izraelsko-arabskiej swoje domostwa. Gdy wrócili, to założyli 2km dalej nową wieś, która się nazywa Ein Hawd. Natomiast w Ein Hod przez dwa lata był moshav założony przez żydowskich emigrantów z Algierii i Tunezji, a w 1953 roku powstała tu kolonia artystów. Historia ta, jedna z wielu w Izraelu, obrazuje złożoność stosunków arabsko-izraelskich. Pomysłodawcą projektu wioski artystów był Janco Marcel, rodem z Rumunii, dadaista. W chwili obecnej funkcjonuje tu Muzeum Janco – Dada, 22 galerie i pokoje dla turystów. W przestrzeni można obejrzeć 81 rzeźb miejscowych artystów. By kupić tu dom trzeba być artystą, niekoniecznie bogatym. W miejscowym sklepiku byliśmy jedynymi płacącymi gotówką, reszta kupowała na tzw. zeszyt. A lody mieli pyszne, domowej roboty, czekoladowo – pomarańczowe:

Plener:

 

 

co zwiedzić wokół Hajfy, Izrael

I to mieliśmy nadzieję, że jest też rzeźbą …

W Ein Hod zatrzymaliśmy się w domu Ediego, jednego z artystów. Wieczorem dołączyły do nas dziewczyny, te spod drzewa:), które postanowiły złapać stopa i wrócić do nas, a potem kontynuować wędrówkę na północ…

Przez wczorajszy deszcz nie wyrobiliśmy planu kilometrów, tak więc następnego musieliśmy się dość zwijać, bo przecież morze czeka! Szybko więc wyszliśmy ze wsi (nie aż tak szybko by nie zjeść na śniadanie lodów w sklepiku:)), przedarliśmy się przez las kaktusów:

I zobaczyliśmy morze … Kolejny raz!

Izraelski Szlak Narodowy

I zaraz potem cholerny szlak skręcił w las, pomiędzy górki. Kolega Charlie postanowił opuścić wyznaczoną trasę, miał dość skał i chodzenia góra – dół, stwierdził, że idzie asfaltem wzdłuż morza. Cóż, my jednak nie opuszczamy raz podjętej drogi:). Chociażby kusiła kompletem wypoczynkowym przy drodze ..

A że powódź nam jednak nie groziła, to poszliśmy dalej:

Noc spędzamy u stóp miasta Zikhron Ya’akov. Jeszcze jeden dzień drogi do morza ….

w poprzednim odcinku                                                                                 w następnym odcinku

 INFORMACJE PRAKTYCZNE:

strony internetowe:
Kfar-Kedem w Hoshaya: http://k-k.co.il/index.php?lang=en-US
wioska artystów w Ein Hod: www.ein-hod.org
o druzach: http://www.druzowie.pl/

Dzień 11: okolice Mt. Devora – Hoshaya,  6.30 – 16.00, 18km
sklepy:
centrum handlowe w Nazareth Illit, 100m w lewo od szlaku, widoczne z drogi: duży market, typu: Macro, oprócz tego McDonalds, apteka i inne typowe dla dużych centrów
autobusy spod centrum handlowego do starego Nazarethu: nr 1 i 3, cena 5NIS od osoby
nocleg: Kfar Kedem w Hoshayi, są tu też inni Trail Angel

Dzień 12: Hoshaya – Hanezirim Mill, 17km
sklep i woda:
na 7km naszego dnia, przy Gush Alonim NAtional Park, po prawej od szlaku znajduje się namiot z rowerami i kawiarenką

Dzień 13: Hanezirim Mill – Isfiya, 7-15.00, 21km
woda: Kfar Hasidim, Yagur (tu też małe kawiarnie z jedzeniem), Isfiya (targ w soboty, sklepy)

Dzień 14: Isfiya – Ein Hod, 7.30-14.30, 13km
na 10km miejsce piknikowe z toaletami i wodą
sklep w Ein Hod

Dzień 15: Ein Hod – Zikhon Ya’akov, 25km
na 5km Nahal Me’arod Visitor Center: woda, toalety, ławki, maszyna z mrożonymi napojami
na 9km przy wieży obserwacyjnej znów woda i stoliki