Oprócz muzeum beduińskiego, w którym zakończyła się poprzednia opowieść (zapomniałam dodać, że wstęp do niego dla idących szlakiem jest za darmo), warty wspomnienia jest sam kibuc Lahav, znajdujący się zaraz obok, w którym spędziliśmy kolejną noc. Założony przy samej granicy z Autonomią Palestyńską był jednym z kibuców, w którym osadnicy, to byli zarazem żołnierze z tzw. grup Nahal (zakładali kibuce i mieszkali na niebezpiecznych / spornych terenach, należeli do jednej jednostki). Z ciekawostek: w kibucu tym hoduje się świnie i sprzedaje je na mięso, oczywiście niekoszerne (w kibucowym sklepiku z boku stała ogromna lodówka zamknięta na klucz z górą mięcha!). W każdym bądź razie opiekunem pokoju dla hikersów jest Avi. U niego również znajduje się kolejna pieczątka do paszportu. Avi to dziwny człowiek. Zasadniczy. I chyba nie przepada za Polakami. Ale o tym dalej…

W kibucu Lahav, czyli Izrael socjalistyczny

 

Najpierw poprosił byśmy na niego poczekali, ponieważ był na zakupach (tuż przed końcem dnia dołączył do nas Charlie, który wcześniej z nim rozmawiał i ustalił nocleg). Przyjechał samochodem z żoną, obwiózł nas dookoła kibucu, wysadził żonę i zajechaliśmy pod budynek. Była to najstarsza część zabudowań, którą przeznaczono na noclegi. Avi zebrał nas w przedpokoju – kuchni, gdzie stanął przy mapie i zdjęciach i zaczął wykład. Pokazał nam szczegółową drogę jak tu doszliśmy i jak mamy jutro iść dalej, a także jak zamierzają zmienić przebieg szlaku (na jednym z pól prowadzono hodowlę strusi, która nie wypaliła, dlatego teraz można wyznaczyć trasę tamtędy). Następnie szczegółowo objaśnił nam jak się obchodzić z budynkiem, elektrycznością, czajnikiem, bojlerem, firankami, łóżkami, kluczem i gdzie jest skrzynka na pieniądze. Po godzinie (nigdy w życiu wcześniej nie bolały mnie tak nogi po wykładzie:)) wskazał kierunek do sklepu, zeszyt to wpisów i poszedł. Na odchodne dodał, że jego rodzice z Kielc…
Kolejnego dnia, wbrew radom Aviego (skorzystał z nich Charlie), wróciliśmy do bocznej furtki kibucu, by zacząć dzień w miejscu w którym wczoraj przerwaliśmy szlak. Brama była zamknięta, ale po kilku minutach czekania, jakaś kobieta z samochodu wystukała w komórce kod i już otwarte! I idziemy wzdłuż ogrodzenia aż dochodzimy do drogi asfaltowej, którą już znamy, przechodzimy na drugą stronę i … cóż nasze oczy widzą? Charlie! Ten co poszedł drogą Aviego! Nadrobił jakieś 1,5km bo poszedł drogą w odwrotną stronę:).

Wzdłuż granicy z Zachodnim Brzegiem (Autonomia Palestyńska)

Po chwili dochodzimy do granicy z Zachodnim Brzegiem. Zbudowana tu została ze zwykłej niewysokiej siatki okalającej po dwóch stronach asfaltową szosę (mur znany nam z przekazów medialnych występuje głównie w Jerozolimie i okolicach ). Mija nas patrol izraelski jadący tą szosą na północ. Po kilkunastu minutach musimy zejść z drogi, by zrobić miejsce dla pędzącego białego samochodu. Styl jazdy bardzo podobny do beduińskiej, dlatego myślimy że tak się ktoś spieszy do owiec. Ale nie! Z piskiem opon (jeśli na polnej drodze można nimi zapiszczeć:)) auto zatrzymuje się, wyskakują z niego dwie osoby, które pędem pokonują …. granicę! Przez dziurę w siatce! Po drugiej już stronie czeka na nich inny samochód. Z niego też ktoś przebiega. I wszyscy zmywają się bardzo szybko. Mijają nas w tumanach kurzu. Uff. Czekamy jeszcze chwilkę, gdy nic się więcej nie dzieje – ruszamy. Gdy dochodzimy do miejsca zdarzenia, przeżywamy deja vu. Dogania nas samochód, z którego wyskakują cztery osoby , pędem za granicę, a z tamtej przybiegają inni. Jeden z nich krzyczy coś do nas pokazując na siebie (chcę myśleć, że krzyczy: zobaczcie jaki jest ten mój los, itp.) ,  odjeżdżają….
A my wspinamy się w kierunku Sansany, kibucu wrzynającego się wąską ścieżką w Zachodni Brzeg. Później bardzo długo romansujemy z asfaltem, aż do drogi nr 60, gdzie po lewej widzimy punkt kontrolny / graniczny. Charlie zostaje i łapie stopa do Beer Shevy, a my mijamy Meitar i wchodzimy do lasu. Yatir Forest (יער יתיר) największy zasadzony ręką ludzką las w Izraelu.

 
 

Mijamy całe wzgórze kamieni – ruin, z małymi jaskiniami, przed którymi ostrzegał nas Avi (zasugerował, że w środku czai się mnóstwo tajemniczych bakterii, niczym tych z opowieści o otwieraniu grobów i klątw faraonów:)). Nie żebyśmy się przejęli tymi przestrogami, po prostu idziemy dalej:). Ostatecznie, przez przyjemny lasek podchodzimy w górę, na szczycie której znajduje się Forester’s House. Jest to to ogromny budynek, który w założeniu miał być i schroniskiem młodzieżowym, magazynem dla leśnych maszyn, jadłodajnią, punktem obserwacyjnym w sprawie zagrożeń pożarem i innych. Ostatecznie jest to tylko magazyn i pokój za darmo dla turystów. Pilnuje tego miejsca dwóch Arabów, nie mówiących z żadnym znanym nam języku, ale po obejrzeniu naszych plecaków pokierowali nas do naszego miejsca na nocleg.

 

Znajdują się tu cztery łóżka, mnóstwo książek, księgi pamiątkowe do wpisania się w nich, a także … lodówka i mikrofalówka. Niestety prąd został włączony dopiero po 22 i wyłączony wraz ze wschodem słońca 🙂
Ponadto wieczorem pracownik włączył w swoim samochodzie muzykę, bardzo głośno. Początkowo wydawało nam się, że zapętliła się mu jedna piosenka, ale nie, okazało się, że się jednak różnią. Ale i  tak po godzinie słuchania tej muzyki mieliśmy ochotę złapać za karabin i kogoś zastrzelić…

Pierwsze kroki na izraelskiej pustyni: Pustynia Judzka

Rankiem kolejny raz mijamy arabskie dzieci zbierające do wielkich worów jakąś trawę. Ciekawe co to?
Docieramy do Amasy, gdzie po krótkim drugim śniadanku wspinamy się na szczyt, na Mt. Amasę (859 m n.p.m.), z której rozpościera się niesamowity widok na pustynię. Tak, od tego momentu zaczynają się tereny pustynne.

 

Na pierwszym zdjęciu kolejny fragment drogi rzymskiej, jak twierdził Avi, perfekcyjnie zachowanej, jednakże nie za bardzo możemy tę doskonałość zachowania potwierdzić… Schodzimy nią w dół na płaskowyż aradzki (Aradu? Arad Plateau). Mijamy Mordor, jak nazywa Piotruś olbrzymi kamieniołom położony tuż przy beduińskim Drijat.

Atrakcje mamy co kawałek: zaraz obok mijamy dawne źródło z rozetą z czasów bizantyjskich:

 

Grób świętego beduińskiego męża:

Izraelskich chłopaków idących na północ, którym było zimno:

Beduińskie kontenerowe wsie i dzieci powracające ze szkoły:

 

I już mijamy Tel Arad i Arad Park, wchodzimy do dolinki, i już widzimy Arad:

Gdy mój prawy but robi: kłap, kłap i rozdziawia swoją gębę. Cholera, dwa dni przed końcem, mógł jeszcze troszkę wytrzymać! Wiem, że ma 8 lat i setki kilometrów na koncie, ale jednak! Całe szczęście, że mam sznurek, który użyłam do związania bagażu w samolocie i mogę podreperować się na dzisiejszą końcówkę:

Do końca szlaku zostało już tylko….

 

Arad miasto na pustyni. Co warto zobaczyć w Aradzie?

Dobrze, że znamy w Aradzie adres naszego noclegu (w parku poprosiliśmy strażnika, by zadzwonił pod numer Trail Angela i dostaliśmy adres) więc nie będziemy się plątać po mieście. Szybko znajdujemy nasz cel, który okazuje się być sporą willą, z właścicielami mieszkającymi w Tel Avivie. Może zostać tu jak długo chcemy….
A oto domek:

i ogród..

Poznajemy tu Eliego, 30-latka rodem z Uralu (gdy miał 14 lat rodzice rzucili wszystko i przyjechali do Izraela, był w wojsku, studiował, start-upowiec (?)), a że są moje urodziny to idziemy do miejscowej knajpy MUZA i oddajemy się piciu jednego piwa za 27 NIS. Pub dość niesamowity, cały obklejony kibolskimi szalikami, są nawet trzy polskie: Euro 2012, Polska oraz Raków Częstochowa. Na ekranie oglądamy mecz: Kiryat Shmona – Beitar Jerozolima.
Kolejnego ranka postanowiliśmy poszukać jakiegoś szewca. Bez butów wszakże ani rusz dalej. Arad to bardzo rosyjskojęzyczne miasto, z mnóstwem babuszek spacerujących od sklepu do sklepu oraz wygrzewających się w słońcu. I jedna taka zagadnięta o szewca z radością podaje: Бам нужен Миша, сапочник! Он живёт…. I tu podaje pełny adres, dodając że po 10-tej na pewno jest w domu. Cudnie. Idziemy. Pukamy do drzwi mieszkania w bloku na czwartym piętrze. Otwiera starszy Pan, który po kilku minutach zgadza się naprawić buta za 12zł w ciągu 3 godzin. Idziemy więc zwiedzić w tym czasie dzielnicę artystów a Aradzie:

Izraelski Szlak Narodowy

 

 

Izraelski Szlak Narodowy

Dzielnica położona jest dość na uboczu, w dawnych magazynach. I jest tu dość sennie. Nie spotkaliśmy tu wielu osób, tylko jakaś jedna pani coś robiła z gliną. Oprócz pracowni pozamykanych w ciągu dnia na głucho, znajduje się tutaj Muzeum Szkła. Jednak cena biletu (50NIS) była tak wysoka, że zrezygnowaliśmy z jego zwiedzania (Z ulotek wynikało, że jest porównywalne z krośnieńskim Centrum Dziedzictwa Szkła).
Gdy wracamy do naszego szewca, but jest już porządnie sklejony i zszyty grubą nicią, a Misza gotowy na pogawędkę. Okazuje się być urodzonym w Birobidżanie białoruskim Żydem, który 25 lat temu, przez Warszawę, przyjechał tutaj. Niestety smutno mu na duszy, czuje się całe życie nie w swoim miejscu, jak sam stwierdza: “tam byłem Żydem, tu jestem Ruskim”. Nie nauczył się nigdy hebrajskiego, mówi po rosyjsku i w jidysz.
A bez względu na nas nastąpiła zmiana czasu…
Nadszedł kolejny dzień. Naszym planem pozostało już jedynie przejście dwóch dni przez pustynię, a później powrót przez Jerozolimę. Dlatego też zostawiliśmy część naszych rzeczy (jak na przykład tropik od namiotu, który założyliśmy, że się nam na pewno nie przyda) w naszej willi i…

Trekking po Pustyni Judzkiej

Pustynia, pustynia. Idziemy. Jak zwykle gorąco. Zaraz za Aradem wchodzimy w dolinkę, potem Mt. Qina i beduińskie kontenerowce. Ale najlepiej o wszystkim opowiedzą zdjęcia:

 

 

 

 

 

Tu do kanionu wpadł mi kijek, mój bohater pobiegł po niego….

 

Do niektórych kanionów musieliśmy schodzić sposobem: najpierw osoba, potem, plecaki, potem druga osoba, a kijki latały…

 

 

 

 

 

 

 

W ostatniej szerokiej dolinie mija nas gromada młodzieży, którą już wcześniej spotkaliśmy. Chwilę później zajeżdża terenowy samochód, który szuka resztę. Widzieliśmy kilka osób za nami, więc ich tam kierujemy. Okazuje się, że wszystkim się spieszy bo zaczyna się szabat. Dochodzimy do miejsca gdzie powinien znajdować się night camp, dzięki rozbitym już namiotom, odnajdujemy to miejsce. Inaczej mielibyśmy spory problem. Wieczorem przychodzi do nas para rodziców i zapraszają nas na falafele. Grupa dzieci to nasza ulubiona zbiórka skautów, których już poznaliśmy wcześniej. Codziennie inna para rodziców gotuje dla nich obiad i go przywozi do obozowiska. Młodzież zadaje nam nieskończoną liczbę pytań, szczególnie kilku chłopców, który za tydzień lecą do Polski, na tzw. Holocaust Journey. Pytają o cenę piwa i zarazem o drewnianą broń, która podobno sprzedawana jest na krakowskich ulicach (proca?). Całe szczęście nadchodzi noc…

I niebo gwiaździste nad nami….
O szóstej rano opuszczamy śpiące jeszcze obozowisko i ruszamy dalej. Droga jest dość jednostajna, ale zarazem piękna…

 

 

 

Gdy już dochodzimy do końca odcinka wyznaczonego na ten dzień, dobiega do nas głośna dudniąca muzyka. Jest wczesne popołudnie i jesteśmy na pustyni, dlatego wydaje się nam to nieco …dziwne? Gdy podchodzimy bliżej widzimy kilkadziesiąt samochodów, scenę i daszek namiotowy nad nią i setki osób w zagłębieniu w skałach (pozostałości po kamieniołomie) podrygujących w takt muzyki. Grupa hasających ludzi. O co chodzi? Jakieś party z Facebooka czy nielegalna imprezka pełna drugów? Cóż.. Od samego patrzenia czułam się na haju:)

Gdy dotarliśmy do drogi, nie pozostało nam już nic innego jak zaznaczyć grubą kreską na poboczu: TU SKOŃCZYLIŚMY, tu zaczniemy zimą, jeszcze tego roku. Stąd zaczniemy pokonywanie ostatnich 350km. I złapaliśmy stopa. Najpierw do najbliższego skrzyżowania, potem znów kawał dalej, by ostatecznie właściciel widzianych przez nas dzisiaj wielbłądów podrzucił nas do samego Aradu.
Zadaniem ostatnim pozostało wyrzucenie dość zużytych spodni i skarpetek, spakowanie się, bo już jutro zaczyna się powrót  z krótkim naładowaniem się w Jerozolimie

 

w poprzednim odcinku                                                                                      w następnym odcinku





PRAKTYCZNE INFO:

dzień 30: Lahav – Forester’s House, 28km, czas przejścia 7.30-15.30
sklep w Lahav
woda w Sansanie, Forester’s House
nocleg: Sansana, Forester’s House

dzień 31: Forester’s House – Arad, 31km, czas przejścia 7.00-18.00
woda: Amasa, Tel Arad, Arad Park
namiot: dobre miejsca do rozbicia się kończą się w okolicach Amasy

dzień 32: ARAD, 0 km

dzień 33: Arad – Be’er Efe, 23km
należy zabrać ze sobą zapas wody i jedzenia na dwa dni (jeśli się idzie dalej to aż na cztery, jedzenie na 6 dni)

dzień 34: Be’er Efe – Meizad Tamar, 17km, czas przejścia 6.00-12.00
woda i jedzenie: tyle co na plecach 🙂