Wydawało nam się, że trekking w poprzek trzech jordańskich dolin: Wadi Mujib, Wadi Hidan i Wadi Zarqa, to będzie ostatnia trudność naszej wędrówki. Przemieszczając się coraz bardziej na północ porzucaliśmy bardzo pustynny krajobraz na rzecz zieleni. Tęskniliśmy za nią od dawna. Dotąd szliśmy przez skały, kamienie i piaski. Najczęściej wszystkie odmiany żółtego. Teraz mapa Jordanii zapowiadała spore przewyższenia terenu (i tak trzy razy), i przy okazji jej kawałek pokolorowany był na piękny jasnozielony kolor. .. Mijając zamek Al – Karak, przekroczyliśmy punkt oznaczający połowę Szlaku Jordańskiego.
Wadi Mujib – trekking przez wielki kanion
Doszliśmy na brzeg pierwszej wielkiej doliny – Wadi Mujib. Rozległej niczym amerykański Wielki Kanion (przynajmniej tak zazwyczaj wygląda on na zdjęciach, bo póki co na żywo go nie widziałam). Widok był przepiękny. Spędziliśmy tu sporo minut gapiąc się w dal. Żałowaliśmy, że był dopiero ranek, bo chętnie zostalibyśmy tam na noc. Zachodzące słońce może tu dawać niezły spektakl. Szczególnie, że cała dolina zwrócona jest właśnie na zachód… Z żalem poszliśmy w dół. W dół i w dół. Z góry wadi wydawała się być bardziej stroma i bardziej dzika, niż okazała się być w rzeczywistości. Miała sporo ścieżek i nawet dróg. Prawie na dnie Wadi Mujib pracowała koparka wyrównując teren (może pod jakiś budynek?). By się tam dostać wyryła w brzegach kanionu szeroką drogę. Z napędem 4×4 spokojnie można się tu dostać. Chodzenie w Jordanii przestaje być pożądaną czynnością. Wjeżdżanie w głąb kanionów takich jak Wadi Mujib, i owszem, stanie się niedługo jak najbardziej zwyczajne.
Znajdowaliśmy się w okolicach 0 metrów nad poziomem morza. Tak, zera. Pomimo że przecinaliśmy Wadi Mujib w dość sporej odległości od jej ujścia do Morza Martwego i od miejsca, gdzie uprawialiśmy w niej kanioning. Wąska rzeczka z lodowatą wodą płynęła sobie dnem doliny. Gdzieś tam wyżej, na wschód od nas była wielka tama na rzece, która zatrzymywała sporą część wody. Dlatego też nie obawialiśmy się flash floodu (powodzi błyskawicznej) i zostaliśmy na noc nad rzeką Mujib.
Czarne irysy na brzegu Wadi Hidan w Jordanii
W połowie podejścia z dna Wadi Mujib natknęliśmy się na zagrodę beduińskich pasterzy. Dawno nie było “welcome tea“, nieprawdaż? Skorzystaliśmy. Beduini dojeżdżają do zagrody swobodnie swoimi toyotami z krawędzi doliny, na którą się właśnie wspinaliśmy. Także traktorami z paszą dla zwierząt. Roślinność w Wadi marna, więc dokarmiają zwierzaki sztucznie. Zdziwieni? Bo my tak, rolnictwo wydawało mi się tu bardziej naturalne, niż okazało się być w rzeczywistości. Na płaskowyżu było zielono, pola obsiane zbożem. Kwiatuszki kwitły jak szalone! I to czarne irysy, symbol Jordanii. Ot tak, nad brzegiem następnej doliny! Chcieliśmy tu zjeść, ale napatoczył się kolejny beduiński traktorzysta, gadatliwy. Uciekliśmy więc w objęcia pasterza z Syrii. I wpadliśmy z deszczu pod rynnę, bo ten miał tak agresywne psy, że uciekaliśmy stąd jeszcze prędzej. Szczególnie, że przed nami była kolejny wielki kanion – jordańska Wadi Hidan. Ta z daleka wyglądała jak kraina miodem i mlekiem płynąca – zielone, żółte pola. Sady i pola ziemniaków. Drogi i ścieżki. Pojedyncze domy w trakcie remontu. W dolinie płynęła śmierdząca rzeka. Śmierdząca z daleka aż tak, że nie pokusiliśmy się o nawet zamoczenie stóp. Mogłyby nam odpaść…
Wadi Zarqa
Zadziwiająco szybko Szlak Jordański poprowadził nas też na dno Doliny Zarqa. Drogą szutrową i dosyć wyraźnymi ścieżkami. Łatwość trekkingu była jednak złudna, bo łagodność zboczy kończyła się w dole kanionem o wysokich ścianach. Musieliśmy pójść daleko w głąb doliny, by można było przekroczyć kanion i przejść na drugą stronę doliny. Tu można było się bliżej przyjrzeć bliżej ścianom Wadi Zarqa. Były naprawdę wysokie i ,nietypowo jak na Jordanię, czarne, z bazaltu. Zadziwiająco mało było w niej na tej wysokości wody. A to przecież w niej, gdzieś tam poniżej tabuny turystów kąpały się w gorących źródłach, w kompleksie basenów Wadi Zarqa Ma’in.
Wyścigi wielbłądów
Nigdy nie widziałam na żywo wyścigów konnych, ale zdarzyło mi się galopować po Beskidzie Niskim na hucule. Rozwiana końska grzywa i wiatr na twarzy… A kiedy na jordańskiej mapie z naszym szlakiem zaznaczono wielbłądzi tor wyścigowy, to zaczęliśmy rozpytywać spotkanych Jordańczyków o terminy zawodów. Niestety polegliśmy. Albo jest to rozrywka bardzo lokalna, albo zainteresowana wyścigami wielbłądów jest bardzo specyficzna grupa. I żadnego z nich nie spotkaliśmy. Ale sam tor wyglądał ciekawie. Chociaż nie mamy zdjęcia, na którym moglibyśmy Wam pokazać jak wyglądał (z boku było tyle ogrodzeń i siatek, że trudno było wygląd toru uchwycić). Znalazłam starą stronę z informacjami (ostatnie z 2014 roku) o wyścigach wielbłądzich. Ceny biletów były dosyć horrendalne, ale jest tam i kilka zdjęć, zobaczcie.
Serowarnia na pustyni
Nad urwiskiem stał namiot otoczony wielkimi niebieskimi beczkami. Tuż powyżej namiotu pasło się stado kóz i owiec pilnowanych przez kobiety w długich sukniach i chustach. Przy namiocie kręcił się młody chłopak w dżinsach i w białych słuchawkach w uszach. Z tyłu z kieszeni wystawał mu telefon z jabłuszkiem. Obok kręcił się ojciec w galabiji. Trafiliśmy na rodzinną fabrykę serów. Ojciec zaprosił nas na herbatę i wielką blaszaną miskę półproduktu serowego. Coś na kształt naszego kwaśnego mleka. Tyle że nie było kwaśne. W sumie nie miało żadnego smaku. Ale herbata była jak zwykle idealnie smaczna. W niebieskich beczkach dojrzewała ta biała masa, którą zjedliśmy. Potem wysypywali ją na prostokątne drewniane ramki – skrzynki niewielkie głębokości wyściełane gazą. Drugą gazą przykrywali produkt i potem przyciskali to następną ramką. Na górę kładli obciążnik. Kolejnym etapem było moczenie w soli już pociętych na małe kwadraty kawałków sera w soli. Tylko nie wiem dlaczego starszy Jordańczyk uznał, że umiem czytać po arabsku i wszystko co chciał nam powiedzieć pisał w swoim notesie i mi pokazywał. Nie znam ani jednej arabskiej litery. Ale się udało dogadać.
Dotarliśmy do asfaltowej drogi prowadzącej do cywilizacji. Powoli mijało nam 30 dni w Jordanii. Mijał termin ważności naszej wizy. Czas był na Madabę i przedłużanie wizy jordańskiej.
Szlak Jordański – praktyczne informacje
Dzień 17 : Majdalein – Wadi Mujib
odległość około 20 km
czas przejścia: 9 godzin
woda i jedzenie: sklepy w Faqua
Dzień 18: Wadi Mujib – Artuz
odległość 22 km
czas przejścia: 12 godzin
woda i jedzenie: w Artuz sklepy i piekarnia
Dzień 19: Artuz – kolorowe górki
odległość: 20 km
czas przejścia: 8 godzin
woda i jedzenie: w Artuz sklepy i piekarnia
Dzień 20: kolorowe górki – droga na Madabę
odległość: około 14 km
czas przejścia 6 godzin
Pytania , interpelacje , postulaty , sprostowania – piszcie śmiało w komentarzach 🙂
Brak komentarzy